"Czarny Polak"
Z Witoni przez Kijów, Berlin, Ateny, Jagodinę, Warszawę i Berlin - do Witoni wiódł szlak bojowy ,,Czarnego Polaka". Wszędzie, gdzie się pojawił, siał popłoch wśród hitlerowców.
We wsi Witonia, w niewielkim domku stojącym pomiędzy innymi równie skromnymi, mieszka major Tadeusz Feliś, znany w Jugosławii jako "Czarny Polak". Urodził się 17 stycznia 1919 roku i za bohaterskie czyny w walce z okupantem hitlerowskim został udekorowany: Krzyżem Walecznych, Krzyżem Partyzanckim, polskimi i radzieckimi medalami: Za Warszawę:. Medalem -Za Odrę i Nysę. Medalem - Zwycięstwa i Wolności. Orderem Zwycięstwa, Srebrnym Krzyżem Zasługi. W 1985 roku nadano mu jugosłowiański "Order za Bohaterstwo" (poza mjr. Felisiem otrzymał go tylko gen. Świerczewski) oraz - Order Zasługi dla Narodów Jugosławii- ze srebrną gwiazdą
Jak to było? Kiedy w 1939 roku Hitler wysunął wobec Polski swoje żądania po przemówieniu min. Becka, wiedzieliśmy że kości zostały rzucone i prędzej czy później wojna z Niemcami wybuchnie. Miałem wtedy stopień kaprala podchorążego, a wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie byli mężnymi żołnierzami. Ojciec - sierżant w armii carskiej, tuż przed samą wojną dał mi swoje zdjęcie i powiedział że jeśli będzie wojna nie mam prawa wracać do domu prędzej aż zdobędę tyle odznaczeń ile on miał.
Kiedy wybuchła wojna, pracowałem na kolei w Kutnie jako praktykant i pierwszego dnia zgłosiłem się na ochotnika na front. Wypełniłem tym samym wolę ojca i spełniłem obywatelski obowiązek.
Zostałem skierowany do batalionu 37 pułku piechoty do Łęczycy. Tutaj po raz pierwszy spotkałem się na polu bitwy Niemcami. Wielokrotnie walczyliśmy z nimi na bagnety. Przewyższali nas techniką wojskową, ale w walce wręcz ustępowali nam zdecydowanie. Kiedy tylko usłyszeli polskie "Hurrrraa!..." najczęściej można było widzieć podeszwy ich podkutych butów.
Pułk w którym służyłem wchodził w skład Armii Poznań dowodzonej przez gen. Kutrzebę. Po klęsce pod Łęczycą wycofaliśmy się w kierunku na Piątek i walczyliśmy dalej w Puszczy Kampinoskiej koło wsi Budy Nowe i Budy Stare. Koło tej ostatniej zostałem ranny w prawą rękę odłamkiem szrapnela i dostałem się do niewoli. Niemcy przypędzili nas do Piątku i zamknęli na targowicy. Nie dostarczali jeńcom wody ani pożywienia. Zaczęły wśród nas panować choroby. Mniej więcej w tym samym czasie skapitulowała Warszawa
Rana ręki jątrzyła się, gorączkowałem. Postanowiłem uciec. Nocą przedostałem się łąkami nad Bzurę, gdzie mieszkali rodzice. Ukrywałem się przez pewien czas i leczyłem ranę. Pomocy udzielił mi dr. Ziółkowski z Łęczycy. Groziła mi gangrena. Rękę udało się uratować, ale nie jest ona w pełni sprawna.
Już podczas tej pierwszej okupacyjne zimy mówiliśmy:" Im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej". Wszyscy mieli nadzieję że wiosną ruszy się Francja i pokona Niemców. Kiedy jednak Francja skapitulowała nie mogłem już dłużej siedzieć w domu i zgłosiłem się do pracy. Zostałem zatrudniony jako robotnik w ekspedycji kolejowej w Kutnie. Tam też wstąpiłem do ZWZ (Związek Walki Zbrojnej przekształcony później w Armię Krajową). Był tam niejaki rotmistrz Czarnecki, starszy człowiek który jeszcze przed wojną przeniesiony był do rezerwy - typowy żołnierz, kawalerzysta, gorący patriota. On właśnie zawiązał tą komórkę ZWZ, do której należało pięć osób, które się znały nawzajem ni znając nikogo z innych ogniw. Ego wymagały zasady konspiracji. Naszym zadaniem było przede wszystkim niesienie pomocy wysiedlanym z Poznańskiego.
Jak już powiedziałem, mieszkałem wraz z rodzicami nad Bzurą. Pozostało tu na łąkach mnóstwo broni i amunicji. Tę broń się zbierało i zabezpieczało. Korzystałem z tego ze miałem prawo nosić opaskę z napisane "Deutsche Reichsbahn" i miałem nocną przepustkę. Przewoziłem te broń do Kutna. Tam była ona pakowane w specjalne worki, zatapiana w tendrach lokomotywy, przewożona do Warszawy i tam trafiała w odpowiednie ręce. Broń dostarczało się na punkt kontaktowy do rtm. Czarneckiego, a on załatwiał sprawę dalej
I stało się tak że do tej grupy składającej się z robotników, trafił szpieg niemiecki. Nikt o nim nie wiedział, wszyscy ufaliśmy sobie nawzajem. Nastąpiła wpadka. Czarnecki i Perkowski zostali aresztowani oraz trzeci członek grupy, którego nazwiska nie pamiętam. Mnie i jeszcze jednemu udało się zbiec. Do dziś nie jestem pewien kto zdradził, trudno opierać się na podejrzeniach. Ten którego posądzaliśmy okazał się volksdeutschem. Niemcy wzięli go późnej do wojska i ślad po nim zaginał.
Powiedziałem sobie wtedy że nie dam się złapać i uciekałem. Uratował mnie pociąg pośpieszny (schnellzug) Brześć - Berlin. Wpadłem między Niemców w tym pociągu. Przeszedłem na drugą stronę, przeskoczyłem parkan i poszedłem do Parku Zawadzkiego w Kutnie a z stamtąd do małej miejscowości Piwki. I tam przenocowałem w piwnicy. Potem wróciłem do domu. Nad Bzurą mieszkał stary rybak Wojciechowski. Ukryłem się w stercie torfu a on przychodził do moich rodziców i matka dawała mu żywność dla mnie. Tylko od czasu do czasu przychodziłem do domu aby zmienić bieliznę. Na początku zimy 1939 roku widziałem jak hitlerowcy na stacji w Kutnie zamrozili dwa wagony dzieci polskich z Poznańskiego. Wagony te przez trzy doby w czasie największego mrozu stały tam i były pilnowane przez Niemców. Dzieci płakały. Wołały o chleb, wołały rodziców. Korzystając z nieuwagi strażników podrzucaliśmy im co było można. Ale niewiele to pomogło. Kiedy dzieci przestały krzyczeć, otworzono te wagony, a poskręcane zwłoki wywieziono samochodami w nieznanym kierunku. Poprzysiągłem wtedy zemstę.
W Kutnie egzystowała wówczas firma budowlana Wartbrueckener Tiefbau która - gdy front przesuwał się za Dniepr, wysyłała swoje brygady, by prowadzić tam roboty kolejowe. Między innymi jeden z oddziałów firmy znajdował się w Kijowie. W tej firmie pracował mój cioteczny brat Antoni Drozdowski.
Byłem wtedy zaocznie skazany na śmierć. Trzech członków grupy ZWZ hitlerowcy powiesili koło kościoła na rynku w Kutnie.
Drozdowski napisał do mnie że jeśli się tam przedrę ulokuje mnie w tej firmie. Pojechałem do Kijowa i pracowałem przez 6 miesięcy w biurze.
Wreszcie - pamiętam było to w imieniny Czesława - odnaleźli mnie jednak. Urządziliśmy małe przyjęcie, bo było tam kilku Czesławów. Nagle drzwi się otworzyły i weszło dwóch żandarmów o dwóch cywilów. Kazali wszystkim powstać i pytają czy jest tu między nami Feliś. Najbliżej nich stał niejaki Urbański i on powiada: -Tak ,jest... A gdzie?? - oni pytają. Na drugiej kwaterze - mówi Urbański. Mieliśmy bowiem w Kijowie dwie kwatery na Bolszoj Wasylkowskiej i na Kreszczatiku. On ich zaprowadził na tamtą kwaterę a ja w tym czasie - zostawiwszy wszystko - wsiadłem w pociąg wraz z dwoma innymi kolegami z Warszawy. Był to pociąg którym hitlerowcy wywozili do Niemiec Ukraińską ziemię do ogródków. Tymi wagonami przejechaliśmy do Warszawy i wysiedliśmy na Dworcu Wileńskim.
2. Ucieczka
Na Dworcu Wileńskim trafiliśmy akurat na łapankę. Trzeba więc było pierwszy pociągiem jadącym z Generalnej Guberni Do Rzeszy (Kutno należało wówczas do tzw. Wartheland, czyli Kraju Warty)uciekać dalej. Taki pierwszy w danym dniu pociąg był na stacji granicznej w Kutnie szczególnie dokładnie kontrolowany. Nie było jednak wyboru. Liczyliśmy że może przed semaforem wjazdowym w Kutnie pociąg zwolni i będziemy mogli wyskoczyć. Tymczasem pociąg w pełnym biegu wjechał na stację.
Otworzyłem okno i zobaczyłem że pociąg został otoczony szczelnym kordonem funkcjonariuszy cywilnych i umundurowanych. Wszedłem do ubikacji i wrzuciłem do muszli wszystkie posiadane dokumenty oraz pistolet z którym od wybuchu wojny nie rozstawałem się. Tu jednak nie było wyjścia. Aresztowano mnie i dwóch moich kolegów. Jedne z nich nazywał się Rudnicki, a drugi Szczepanowski.
Powiedziałem że dokumentów żadnych nie mam bo pracowałem w niemieckiej na wschodzie i bolszewicy nas rozbili, a teraz jedziemy do Niemiec do centrali. Gestapowiec uderzył mnie w twarz i krzyknął: Co! To jest komunistyczna propaganda. Niemożliwe żeby bolszewicy zwyciężali Niemców!?.
Zakuli nas w kajdanki i umieścili w areszcie kolejowym w Kutnie a z stamtąd pociągiem wywieźli do Poznania. W poznaniu specjalnym tramwajem, który miał zasłonięte okna, odtransportowało nas do przejściowego obozu koncentracyjnego w Żabikowie. Po dwudziestu dniach udało nam się uciec.
Posługiwałem się wtedy nazwiskiem Jerzy Borowski - pierwszym jakie przyszło mi wtedy do głowy tam na stacji w Kutnie. Moi dwaj koledzy także pozmieniali nazwiska. Dotarliśmy do dworca Antoninek - Antoninhof. Była sobota. Mieliśmy pieniądze ale nie mogliśmy kupić biletów, bo żądano przepustek. Postanowiliśmy więc jechać na gapę. Ale od razu powiedziałem że jeden z nas wsiądzie na początku pociągu, drugi w środku a trzeci na końcu żeby choć jeden z nas miał szansę uratować się i zawiadomić rodziny.
Już we Wrześni weszło do pociągu 2 żandarmów i 1 banschutz (Służba Ochrony Kolej) i razem z konduktorem zaczęli sprawdzać dokumenty. W wagonie "Fur Polen" w którym jechałem panował tłok. Zacząłem przepychać się do wyjścia aby w dowolnym momencie wyskoczyć z pociągu lub wydostać się na dach. Pracowałem przed wojną na kolej , byłem młody, wysportowany i takie wyczyny nie sprawiały mi trudności.
Przy wyjściu stał kolejarz - Polak, popatrzył na mnie i pyta: Pan jedzie na Polaka? (bez przepustki na "polski urlop"?!)?Mówię mu : Tak... I co.. ? a on pyta. Co! Wejdę na dach i jakoś przejadę. Nie, chodź pan tu ... Rozpiął płaszcz (a polskim kolejarzom dawano wtedy szerokie płaszcze holenderskich kolejarzy) a ja ukryłem się za nim.
Sprawdzili jego przepustkę, wszystko było w porządku. I tak dojechałem do Kutna, tam złapałem pociąg do Warszawy przejeżdżający przez Witonię. Wyskoczyłem z niego i polami przeszedłem do domu, do rodziców.
Upłynęło może 4 godziny, ledwo zdążyłem się położyć - już byli. Ratował mnie brat. Niemcy dobijali się z jednej strony domu, ja wyskoczyłem na drugą . Kiedy otworzyła drzwi spytali ją kto uciekł z domu. Powiedziała że nikt nie uciekł. Syn spał jak panowie pukali, przestraszył się ?? I rzeczywiście w pokoju koło pieca stał mój brat z butami w ręku. To im trafiło do przekonania.
Pobiegłem do parku w Witoni, tam się ubrałem i poszedłem do mojego kolegi, Juszkiewicza, który był buchalterem w niemieckim majątku. U niego ukrywałem się. Potem znów ukrywałem się na łąkach w stercie torfu. W międzyczasie odnaleźli się dwaj koledzy, z którymi uciekałem z Kijowa.
Bałem się jednak o rodzinę, że wreszcie hitlerowcy mogą mnie złapać i zemścić się na niej za ukrywanie mnie. Postanowiliśmy więc uciec do polskiej armii na Zachodzie. Najprostsza wydawał nam się droga przez Niemcy, Francję, Hiszpanię do Gibraltaru. Matka zaopatrzyła nas w słoninę, kiełbasę, chleb no i oczywiście bimber który był wówczas czymś w rodzaju waluty. Skombinowałem poza tym odznakę NSDAP (Niemiecka Narodowo-Socjalistyczna Partia Robotnicza). Biegle znam język niemiecki , bo u nas w domu często się go używało. Matka i babcia były poznaniankami. Staruszka babcia uczyła nas tego języka i mawiała że się nam jeszcze kiedyś przyda Bo z Niemcami jeszcze się zetkniemy.
Późnym wieczorem poszliśmy na stację w Witoni. Wszędzie obowiązywało zaciemnienie. Pokazałem w okienku kasowym odznakę i mówię: "Drei fahrkarten nach Berlin " bitte.. Dostałem trzy bilety. Mieliśmy dokumenty wystawione przez Juszkiewicza, stwierdzające że jedziemy do Niemiec na ochotnika do pracy. W pociągu berlińskim zaczepiłem konduktora i powiedziałem mu że mamy trochę bimbru i kiełbasę szukamy przedziału w którym moglibyśmy spokojnie zjeść i wypić. Pan chyba także by się z nami napił.. ? Z jak największą przyjemnością... odpowiada niemiecki konduktor (przedtem pokazałem mu tą odznakę NSDAP) i otwiera przedział służbowy. I tak się aż do Berlina gościliśmy
W stolicy Rzeszy byliśmy około godziny 7:30. Wysiedliśmy w Schlesischebanchof i wyszliśmy na Alexanderplatz. Ludzie śpieszyli do pracy. Byliśmy tiu pierwszy raz i wiedzieliśmy że należy zachować szczególną ostrożność. Co chwila mijali nas Polacy oznaczeni literą "P" na ubraniach. Upatrzyłem sobie dwóch takich. Koledzy z walizkami zostali a ja podchodzę do nich i mówię po prostu: Uciekam z Warthelandu. Nie mamy tu żadnych kontaktów, czy byście nam nie pomogli...?
Jeden z nich obejrzał mnie, rozejrzał się dookoła o powiedział : Wsiadajcie do U-Bahn (metro) i jedźcie na przedmieścia Stelitz Podał adres restauracji. Usiądźcie przy stoliku i kiedy podejdzie kelnerka (opisał jak ma wyglądać) powiedźcie jej że jesteście od Stefana...
3. W JASKINI LWA
Odnaleźliśmy ten lokal. Wybraliśmy sobie stolik na uboczu, usiedliśmy. Za chwilę podeszła kelnerka wyglądem odpowiadająca opisowi jaki nam podał tamten Polak. Podeszła i pyta po niemiecku: Czym mogę służyć? Powiedziałem jej że jesteśmy od Stefana.. Aha , od Stefana - powiedziała - to usiądźcie w tamtym kącie... Usiedliśmy przy wskazanym stoliku. Do jedzenia nie było tu nic poza tzw. Stammsuppe, składającej się głównie z buraczanych liści. Kto by to jadł!
Przyniosła nam po kuflu ciemnego piwa, bo innego nie było, postawiliśmy na stoliku litr bimbru, obok duży bochen chleba, kiełbasę i zaczynamy się pożywiać. Ten "Stefan" na którego mieliśmy czekać pracował w fabryce zbrojeniowej i trudno było przypuszczać że zdoła "urwać się" wcześniej.
Minęły może trzy godziny gdy nagle do lokalu weszło trzech żołnierzy: feldfebel i dwóch szeregowych. Usiedli obok przy stoliku, zamówili po kuflu ciemnego piwa, popijają. Ja widzę jednak ze ten feldfebel uporczywie patrzy na nasz stolik. W pewnym momencie aż się podniósł z krzesełka. Wreszcie podszedł i pyta: Schnaps?! Mówię mu że tak. On pyta - skąd? Mówię mu że z polski. On mi na to że był w Polsce w 1939 roku, pił polski spirytus i bardzo mu smakował. Ja mu wyjaśniam że to też spirytus, ale już nie taki mocny, bo wojenny, ale może zechciałby się poczęstować. Bardzo chętnie odpowiada i siada przy naszym stoliku, ale widzę że ogląda się na swoich kolegów i ma ochotę żeby i oni się przysiedli. Wreszcie pyta: Kameraden auch??. Mówię mu : Dawaj ich pan tutaj... Niemcu podeszli i widzę ze oczy mało na wierzch im nie wyjdą na widok kiełbasy i wódki. Karabiny powiesili na kołkach. Kelnerka przyniosła trzy szklanki i zaczynamy popijać. Mnie chodziło o to, że gdyby wszedł jakiś tajniak, to byśmy byli pewniejsi siedząc z Niemcami..
Opróżniliśmy jeden litr bimbru, mówię do kolegi: - Dawaj drugi. Niemcy już sobie tego popili. Pytam feldfebla skąd jest. Jestem Berlińczykiem - powiada. A koledzy. ?Koledzy te z Berlina.
- A gdzie służycie?
- Griechenland. Ateny Urlop nam się jutro kończy i musimy wyjechać z powrotem.
- A przyjemnie było na urlopie? - pytam.
-
Żeby tak jeszcze choć kilka dni - Wzdychają Niemcy.
Dyskretnie przetłumaczyłem kolegom tę rozmowę. Spojrzeliśmy po sobie i już wiedzieliśmy o co chodzi. Dokończyliśmy ten drugi litr bimbru. Niemcy spili się tak że nie mogli ustać na nogach. Wyprowadziliśmy ich z knajpy. Przedmieście Steglitz położone jest wśród sosnowych lasów. Rezultat był taki że Niemcy pozostali w lesie w jakimś dole, a my zabrawszy swoje walizki, którymi w międzyczasie opiekowała się kelnerka, w mundurach Wermachtu z dokumentami i bronią udaliśmy się na dworzec. Zorientowałem się za kilkanaście minut ma odjechać pociąg przez Drezno do Pragi. Wsiedliśmy więc do niego .
Pociągi były wtedy oczywiście zaciemnione, a kontrolujący posługiwali się latarkami dającymi wąziutki strumyczek światła. Zorganizowaliśmy to tak, że ja podawałem książeczki wojskowe nas wszystkich i przepustki, a koledzy udawali że śpią, zakrywszy twarze połami płaszczy. Kontrolowano nas po drodze kilkakrotnie. Podróżowaliśmy tylko nocami. W Wiedniu np. cały dzień spędziliśmy na dworcu. W ten sposób dojechaliśmy do Zagrzebia i linią trans bałkańską przez Belgrad dotarliśmy do Aten.
Tu trafiliśmy do kraju o zupełnie nieznanych obyczajach, innej atmosferze niż ta do której byliśmy przyzwyczajeni. Wysiedliśmy na dworcu i zastanawiamy się co robić dalej. Były tam specjalne pomieszczenia oddzielne dla oficerów i oddzielne dla żołnierzy. Ponieważ moi koledzy słabo znali język niemiecki, posadziłem ich w takiej Sali dla żołnierzy. Zdawałem sobie sprawę że nie "podpadną" w Grecji pod tym względem było bowiem trochę bezpieczniej. Kręciło się tu sporo żołnierzy hitlerowskich z jednostek Własowa, z jednostek muzułmańskich, byli chorwaccy volksdeutsche i wielu bardzo słabo znało język niemiecki.
Wszedłem przez dworzec, spaceruję, rozglądam się i zastanawiam co robić dalej. Spostrzegam nagle dwóch mężczyzn i kobietę z opaskami Czerwonego Krzyża. Przechodzę koło nich i słyszę że rozmawiają po polsku. Przeszedłem się obok raz i drugi, w końcu podszedłem:
- Dzień dobry
- Dzień dobry - odpowiada.
- Słyszę, że rozmawiacie po polsku.
- A pan kto?
- Polak - powiadam.
- Polak?! I tak pan wygląda?! dają mi do zrozumienia, że "mój" mundur nie budzi zaufania.
Zrozumiałem o co chodzi i mówię: -Właśnie w tej sprawie chciałem porozmawiać. Zależy mi tylko na czasie
Mieli tam taki pokoik. Zaprowadzili mnie do niego. Pokrótce opowiedziałem całą historię. Potem kiedy już szedłem zawiadomić kolegów, oni załatwili kolegów. Jeden z tamtej trójki wsiadł z nami i pojechał w góry do partyzantów greckich.
Warunki były tam bardzo trudne. Panował głód. O rozmiarach inflacji niech świadczy fakt, że aby kupić pudełko zapałek trzeba było wydać dosłownie worek drachm. Żyło się winogronami, a co gorsza nie zanosiło się na jakieś akcje przeciwko hitlerowcom.
Byliśmy tam miesiąc, może sześć tygodni. Odwiedził nas wreszcie ten polak z Czerwonego Krzyża, wypytywał nas jak nam się podobało, jak się czuliśmy. Powiedziałem mu: My tu dłużej nie zostajemy Myślał, myślał - wreszcie mówi: Dobrze. Za trzy dniu przyjechał ponownie, przywiózł nam skierowanie, wytłumaczył jak jechać. I tak dojechaliśmy do miasteczka Jagodina, położonego w środkowej Serbii, nad Morawą.
Przyjechaliśmy więc do miasteczka Jagodina, w środkowej Serbii, nad Morawą. Mieliśmy adres do wioski położonej o 6 km stamtąd. W ten sposób trafiliśmy do - Polaka z Warszawy, niejakiego Jaszczewskiego, który prowadził tu mleczarnię, a poz atym miał kontakty z członkami ruchu oporu. Pewnego dnia zostaliśmy zabrani przez partyzantów. W tym czasie działały tam różne grupy, także specjalne jednostki spadochroniarzy angielskich. Były tam też grupy polskie, organizowane min. Przez kapitana Neczaja, zdradziecko zamordowanego potem przez uznających "Krala Petra" (króla Piotra) michaiłowiczów albo "czetników".
Na stacjach kolejowych Cuprija, Paracin, Jagodina pracowali Polacy wywiezieni tam na roboty. Przychodziliśmy często do nich, rozmawialiśmy i co odważniejszych wciągało się do partyzantki. Kiedy już w ten sposób uzbierało się nas spora grupka, Jugosłowianie powiedzieli: Teraz was uzbroimy. Mówię im na to: - Wy nam dawać broni nie będziecie. My sami ją sobie zdobędziemy. Kiedy przychodziliśmy do Jagodiny, zorientowaliśmy się gdzie są Niemieckie magazyny. Przeprowadziłem dokładny rekonesans, a do akcji wypożyczyliśmy broń i samochód od Jugosłowian.
Najdogodniejszym momentem do przeprowadzenia akcji był niewątpliwie czas gdy amerykańskie bombowce przelatywały z Włoch nad Jugosławią aby zaatakować Rumińskie zagłębie naftowe w okolicach Ploesztki. Podczas tych przelotów które trwały zwykle ok. 2 godzin, niebo zasłane było samolotami, a hitlerowcy uciekali do schronów. Przelot przy dobrej pogodzie zaczynał się tak punktualnie, że było można regulować zegarki .
Ubraliśmy się w niemieckie mundury, bo trzeba było wiedzieć że wówczas w Jugosławii były całe rejony wolne od okupantów, o których hitlerowcy nie mieli prawa wstępu i co najwyżej obserwowali z samolotów co tam się dzieje.
Kiedy zebrało się konwoje niektórzy żołnierze Niemieccy decydowali się ić do niewoli (gestapowców i SS-manów likwidowano na miejscu) aby spokojnie przeżyć wojnę pracując u Serba w winnicy.
Ubraliśmy się więc w mundury, wzięliśmy pożyczoną od Jugosłowian broń i w maleńkiej knajpce przy dworcu poczekaliśmy na alarm lotniczy. Tym razem ogłoszono od razu alarm bez wstępnego tzw. Von alarmu. Wszyscy schronili się, miasteczko wymarło. Wyszliśmy na ulicę. Od tej knajpki do niemieckich magazynów, w których była broń, nie było daleko. Zlikwidowaliśmy posterunek przy wejściu. Resztę obsługi pozamykaliśmy na kłódki w tych schronach w których siedzieli. Jedne z naszych dał sygnał, podjechały samochody. Cała robota trwała piętnaście minut. Załadowaliśmy trzy ciężarówki bronią, amunicją, granatami, mundurami. Oddział, który przeprowadził tę akcję, składał się z 12 Polaków. Dowodziłem już nimi
Oczywiście zdobytą bronią i sprzętem - podzieliliśmy - się z Jugosłowianami, a oni przekonali się, ile warci są Polacy. Ponieważ zaś niewielu wśród nich znało niemiecki a podczas niektórych akcji był on potrzebny by tym skuteczniej okpić Niemców wyspecjalizowaliśmy się w rozbrajaniu transportów. W górach siedzieli łącznicy i obserwowali szosy, a następnie meldowali ile samochodów i jakich jedzie w kolumnie. Badało się możliwości przeprowadzenia akcji i do roboty.
Działaliśmy przede wszystkim w okolicach Jagodiny, Kregujewaća, Ćupriji, Stalaća wzdłuż szosy trans bałkańskiej. Rozbrajaliśmy kolumny niemieckie, zabieraliśmy samochody "kamiony" - jak mówili Jugosłowianie. Gestapowców i SS-manów - jak powiedziałem - likwidowało się na miejscu, żołnierzy Wermachtu puszczaliśmy wolno, obcinając im wszystkie guziki od spodni i zaopatrując w przepustkę dla jugosłowiańskich oddziałów partyzanckich. Oznaczała ona, że ci Niemcy oddali już co swoje i idą do domu
4. Zasadzka
Z reguły odbywało się to w ten sposób iż w dogodnym miejscu urządzaliśmy zasadzkę, ja wychodziłem na szosę w pełnym umundurowaniu i oporządzeniu partyzanckim, z granatami, z polskim orzełkiem na czapce, żądałem rozmowy z dowódcą kolumny i oświadczyłem że gwarantujemy im życie jeśli nie będą stawiać oporu. W przeciwnym razie wszyscy zginą...
Kiedyś operując przy górskiej szosie nieopodal miasteczka, za którym w górach mieścił się nasz obóz zatrzymaliśmy kolumną składającą się z 8 samochodów ciężarowych. Jak zwykle wyszedłem na szosę, a gdy samochody stanęły powiedziałem że chcę rozmawiać z dowódcą auto kolumny. Za chwilę słyszę jak wołają wzdłuż szeregów: Leutnant Winkler! Leutnant Winkler!!. Po kilku minutach podchodzi do mnie ten leutnant, wymieniliśmy wojskowe pozdrowienia i ja mówię do niego po niemiecku: Jesteście otoczeni przez polskich partyzantów. Jeżeli będziecie stawiali oporów - wszyscy zginiecie. Jeżeli poddacie się - gwarantujemy wam życie i z naszą przepustką będziecie mogli odejść do miasta
Widzę że on przez chwilę jakby się wahał
A na dowód, że jesteście otoczeniu. - powiedziałem widząc to wahanie i poprawiłem sobie furażerkę. To było umówionym znakiem. Z kilku stron nad naszymi głowami zagrały karabiny maszynowe.
To go ostatecznie przekonało: Ile dajecie czasu ? pyta. Mówię: Trzy minuty. Za trzy minuty otwieramy ogień!... Już za minutę był z powrotem i powiada: Poddajemy się.. Wysiadać! krzyknął do żołnierzy siedzących w samochodach. Natychmiast przejmuję komendę: Auta na lewą stronę szosy, żołnierze na prawą!... Broń ustawić w kozły! Znów dałem sygnał moim chłopcom a było nas wtedy w sumie - dwunastu! Jeden wyszedł z ukrycia w środku kolumny i po jednym z jej przodu i tyłu. Gdy Niemcy wysiedli z samochodów, okazało się że jest ich około setki!! Nie spodziewałem się że są aż tak liczni. Zdrętwiałem, kiedy się o tym przekonałem. Od tej chwili i głównym kłopotem moim było żeby oni się nie zorientowali, że nas jest tak mało, bo będzie z nami koniec. Tym bardziej więc krzyczymy: Schnell!...schnell!... żeby się nie mogli opamiętać.
Kazałem Niemcom nieco oddalić się od kolumny samochodów i od broni Z lasu wyszło jeszcze 4 naszych. Tak więc tylko czwórka pozostała przy karabinach maszynowych. Zaczęliśmy wyciągać Niemcom paski od spodni i obcinać guziki. Spodnie musieli trzymać w garści Leutnantowi Winklerowi dałem przepustkę. Pożegnaliśmy się elegancko z leutnantem, podaliśmy sobie ręce. Niemcy pomaszerowali szosą do miasteczka a my kierowcom których zatrzymaliśmy kazaliśmy skręcić w górskie ścieżki i po 20 min. Cały transport był w naszym obozie
W kilka dni później wpadliśmy jednak z powodu własnego lenistwa i z powodu jednego Serba. Działaliśmy w tej samej okolicy, a obóz jak powiedziałem - mieliśmy w górach po drugiej stronie miasteczka Jagodina. Serba, niejaki Boro który brał nami udział w akcji, powiedziałem że nie warto obchodzić miasta dookoła górami, bo trzeba przejść ok. 15 km. Pójdziemy opłotkami, przez kukurydzę, a po drodze wstąpimy do jego ojca, który jest gospodarzem (sielakiem) ma dom na przedmieściu. Tam się -powiada nam pożywimy, popijemy wina, a potem przemkniemy opłotkami i na pierwszą w nocy będziemy w obozie
Domek Serba, jak prawie wszystkie tutaj, był obrośnięty winoroślą. Usiedliśmy na werandzie, gospodarz kazał podać mięso i wino. Siedzimy, popijam, posilamy się
Całe szczęście że jeden wyszedł za swoją potrzebą Za chwilę wpada na werandę i mówi: Otaczają nas Niemcy! Co robić?! Serb który był z nami podniósł zasuwę zamykającą wejście do piwnicy i powiada: :Chowajcie tam broń!... Ledwośmy ją tam ulokowali wpadają Niemcy, wrzeszczą : Haende hoch!!! i pojedynczo wyprowadzają nas z tej posesji.
Było ich w sumie chyba ze czterdziestu. Przez całe miasto prowadzili nas pod bronią. Ręce mieliśmy podniesione do góry. Wprowadzili nas do Feldkomendantury , ustawili dwójkami, pilnują z bronią gotową do strzału. Po chwili wszedł ich komendant i żąda od nas dokumentów. A nam gdy szliśmy na akcję dawano dokumenty sfałszowane tak doskonale, że wyglądały lepiej od oryginalnych. Liczyliśmy się bowiem, że trzeba się będzie może czasem wylegitymować.
Pokazujemy więc te dokumenty stwierdzające że jeden pracuje na kolej, inny w gospodarstwie rolnym, inny w jakimś niemieckim przedsiębiorstwie.Sprawdzili dokumenty i po chwili patrzę, a oni wprowadzają żołnierzy. Poznaję że to są ci sami, których niedawno rozbrajaliśmy na szosie. - No to koniec! - myślę sobie. Żegnaj się Tadziu z życiem.! Ale nic, stoję "twardo", a stałem w pierwszej dwójce. Komendant prowadzi tamtych, pokazuje na nas ręką i powiada: ?etz erkaennem!... (rozpoznawać). Niemieccy żołnierze pozakładali ręce do tyłu, przechodzą koło nas w odległości najdalej 2 metrów. Stoję, bezczelnie przyglądam się im, a mnie przecież widzieli najlepiej?
Nie wiem: czy oni nie chcieli, czy się bali, czy też może dlatego, żeśmy się z nimi bardzo dobrze obeszli trudno powiedzieć, może to byli Bawarczycy, albo Austriacy - dość że nie rozpoznali żadnego z nas: Nie to nie ci A tamten komendant nalega: Proszę się dokładnie przyjrzeć. Podejrzewam, że to ta grupa, która rozbraja kolumny samochodowe
Wreszcie komendant rozkazuje swoim ludziom aby nas zrewidowali. Staliśmy dwójkami z rękami do góry. Niemiec kolejno rewidował każdą dwójkę. Pamiętam był on w stopniu sierżanta. Zrewidowała kilka dwójek i mówi: ?Niemand hat die Waffen!...? (Żaden nie ma broni)
I wypuścili nas? Przeszliśmy przez miasteczko, a kiedy już poza nim, jeden z grupy, ten który stał w ostatniej dwójce, mówi do mnie: ?Patrz?? i pokazuje granaty i pistolety, których nie zastawił w piwnicy. Nogi się pode mną ugięły?
6. Nina
Kiedy rozeszło się po Jugosławii, że działają tutaj ?polscy bandyci? - jak nas nazywali hitlerowcy ? postanowili oni za wszelką cenę ustalić nasze nazwiska, aby zemścić się na rodzinach w okupowanej Polsce.
W wyniku bitwy z Niemcami na Czarnej Górze (Crne Berno) musieliśmy pójść w rozproszenie, a następnie zameldować się w oznaczonym miejscu. Trafiliśmy wtedy do północnej Grecji i w małej wiosce górskiej odpoczywaliśmy po trudach ostatnich dni. Szczególnie dotkliwie odczuwaliśmy tam brak wody, mimo iż amerykanie zrzucali nam ze spadochronów zasobniki z żywnością i wodą. Mój zastępca ? Józef Kolnicki z Poznania ? ulokowany został w domku, w którym ? o czym nawet nie wiedziałem ? mieszkała polska rodzina. Ojciec był przed wojną urzędnikiem Banku Gospodarstwa Krajowego w Warszawie. Uciekał wraz z rodziną tzw. Zaleszczycką szosą, nie udało mu się uciec dalej i utknął w Grecji. Mieli córkę, która gdzieś tam pracowała i co kilka dnia wpadała do rodziców. Okazało się że mój zastępca zakochał się w tej pannie i byli już właściwie małżeństwem. Kiedy więc przyszedł rozkaz, że mamy zameldować się w rejonie koncentracji, w okolicach Skopje, na terenie Jugosławii ? przyszedł do mnie i poprosił, żebyśmy tę panienkę wzięli do naszego oddziału, bo ona przed wojną skończyła kurs LOPP i była wykwalifikowaną sanitariuszką. Chętnie się na to zgodziłem. Leczyła rannych i chorych, zajmowała się sprawami gospodarczymi.
Upłynął dłuższy czas i nagle panienka otrzymała list zawiadamiający że zachorował jej ojciec. Operowaliśmy już wtedy w północno-zachodniej Jugosławii. Wyraziłem m zgodę na udzielenie jej urlopu. Jugosłowianie wystawili przepustkę pojechała. Z powrotem zgłosiła się punktualnie i przystąpiła do swojej normalnej pracy. Po pewnym czasie znowu otrzymała list, zawiadamiający że tym razem zachorowała jej matka. Znowu nie widziałem przeszkód, dostała przepustkę pojechała i jako wzorowy żołnierz bez opóźnienia zameldowała się z powrotem.
Staliśmy wtedy w górach i mieszkaliśmy w ?bacówce? ? jakby to określić naszym językiem. Pewnej nocy wartownik zbudził mnie i powiedział że jestem wzywany do telefonu (w górach funkcjonowała łączność pomiędzy poszczególnymi oddziałami i sztabami). Stacjonowaliśmy dość wysoko w górach, a sztab znajdował się nieco niżej. Przez telefon otrzymuję rozkaz, aby natychmiast zameldować się w sztabie. Sądziłem że chodzi znowu o jakąś akcję. Wziąłem znów dwu żołnierzy i poszedłem.
Zaintrygowało mnie że na miejscu czekan na mnie cały sztab. Poprosili żebym usiadł, poczęstowali papierosem i dowódca garnizonu zaczął mówić: ?Wysoko cenimy Polaków. Doceniamy wasz wkład w walkę z okupantem niemieckim, ale między wami jest szpieg??
Błyskawicznie w myśli przeanalizowałem twarz każdego żołnierza i mówię ? Nie ja gwarantuję za każdego z nich. Za każdego mojego żołnierza daję głowę??. Wiedziałem przecież ze nie tylko można im ufać ale i polegać na nich bez reszty, podkreślali to swoją ofiarnością w walce. Pułkownik na to: A ta panienka to Polka?...? Ja jej początkowo nie wziąłem pod uwagę, myślałem przede wszystkim o żołnierzach. Mówię więc: ?To jest Polka z Warszawy??
- A co możecie o niej powiedzieć poza tym ?!
Opowiedziałem, w jakich okolicznościach trafiła do oddziału. Na to pułkownik mówi: ?Ona jest niemieckim szpiegiem??
Poczułem się trochę dotknięty. Bo bądź co bądź była to Polka, nasza dziewczyna?
- akie są na to dowody? ? pytam.
Pułkownik otworzył szufladę i pokazał mi jej zdjęcie, zrobione na schodach budynku z tablicą: ?Geheime Staatspolizei Belgrad?.
- No tak ? mówię ? to może być powód do podejrzeń. Ale dla mnie nie jest to ostateczny dowód?
- Znacie jej charakter pisma? ? pyta na to pułkownik.
- Znam?
Znów otworzył szufladę i wziął z niej fotokopię meldunku sporządzonego własnoręcznie przez Ninkę ( tak miała na imię). Były tam wymienione nasze pseudonimy, liczebność oddziału, dane o uzbrojeniu i akacjach. Ja używałem pseudonim ?Czarny Polak?. Nie było tam na szczęście naszych prawdziwych nazwisk?
Pułkownik spojrzał na zegarek i powiedział: ?teraz jest kilka minut po drugiej. O piątej zameldujecie mi, że tej osoby nie ma wśród żywych??
- Rozkaz!...
Wróciłem do obozu. Przeanalizowałem z kilkoma partyzantami sytuację. Jej sprawa była już przesądzona, ale on ? jak można mieć pewność że nie jest pod jej wpływem, że z nią nie współpracuje? A był żołnierzem dobrym, dzielnym, walecznym, brał udział w każdej akcji. Kiedy wróciliśmy do bacówki, kazałem go obudzić. Przyszedł, poprosiłem żeby usiadł i mówię:
- Słuchaj Józek? Jest bardzo nieprzyjemna sprawa. Przykra przede wszystkim dla ciebie.
- A co się stało?!
- Jesteś niemieckim szpiegiem?
- Ja sobie wypraszam takie żarty! ? krzyknął.
- Mówię jak najbardziej poważnie ?
- Ja jeszcze raz wypraszam sobie coś podobnego. Ubliżasz mi!
- Powiem ci więc: Twoja Ninka została zdemaskowana jako niemiecki szpieg ?
- Jakie sa na to dowody?!
Pokazałem mu tę jej fotografię i fotokopię meldunku dla gestapo. Chłopak zdębiał. Nie mógł słowa powiedzieć? Kiedy trochę ochłoną mówię mu: ?Słuchaj Józek, ona to ona, ale jak tu udowodnisz że z nią nie współpracujesz?! Jest tylko jeden sposób: ty wykonasz na niej wyrok śmierci i w ten sposób udowodnisz, że nie jesteś wmieszany w szpiegostwo twej nieoficjalnej zony??
Chłopak powiedział: ?Tak jest!...?. Wręczyłem mu zdjęcie i fotokopie. Poszedł, obudził ją i wyszedł wraz z nią z ?bacówki?. Ona zupełnie nie wiedziała o co chodzi. Wzięła ze sobą nawet apteczkę, bo widocznie myślała że któryś z żołnierzy jest ranny.
Przyprowadził ją na wysoki brzeg Morawy. Ukryliśmy się niedaleko w zaroślach? Kiedy już stanęli, ona spytała: ?O co chodzi?...?
- Zaraz ci powiem, o co chodzi: zostałaś zdemaskowana jako szpieg niemiecki?
Spojrzała na niego i powiedziała coś co mogło oznaczać: ?Niemożliwe?? On na to: ?Tak, zostałaś zdemaskowana, a oto dowody?? i pokazał jej zdjęcia.
Opuściła głowę i nie powiedziała już nic. Wtedy on wyjął broń i rzekł: W imieniu Rzeczpospolitej Polskiej jesteś skazana na śmierć. Wyrok będzie wykonany natychmiast?? i oddał do niej trzy albo cztery strzały. Kiedy upadła, wyszliśmy z zarośli i w milczeniu podaliśmy mu dłonie.
Zawinął jej zwłoki w szlafrok, w którym wyszła z ?bacówki? i z wysokiego brzegu wrzucił do Morawy. Ojca tej dziewczyny przypadkowo zobaczyłem już po wojnie na ulicy w Warszawie? W jej rzeczach znaleźliśmy truciznę, którą miała nas zgładzić.
6. ?Honysek??
Sława ?Czarnego Palka? dokonującego na czele grup swych rodaków czynów budzących nie tylko uznanie ale i zachwyt Jugosłowian zataczała coraz szersze kręgi. Hitlerowcy faktycznie okupujący teren dzisiejszej Jugosławii byli bezsilni. Odwaga i brawura paraliżowały faszystów. Coraz trudniejsze były też zadania ?.
Pewnego razu nasza brygada wezwana została na plac apelowy i pełnomocnik marszałka Tito powiedział że jest do wykonania szczególnie trudne zadanie. Kto na ochotnika zgłosi się by je przeprowadzić? Nikt nie wiedział o co chodzi bo nie podano żadnych szczegółów. Stoimy tak na tym placu: Jugosłowianie i my ? Polacy obok siebie ale nikt się nie zgłasza. Mówię więc do naszych: ?Co chłopcy, idziemy?!...?. ?Idziemy!..?. Podałem komendę: ?Baczność!? Na prawo patrz!..? i zameldowałem że polski oddział podejmuje się tego zadania?.
Na to pełnomocnik marszałka Tito powiedział tak: ?Nie patrzyłem na was ale byłem pewien , że kto jak kto ale Polacy wystąpią??
Dopiero w kilka dni później dowiedziałem się o szczegółach tego zadania. Otóż w Belgradzie urzędował generał SS Krebbse, posiadający specjalne pełnomocnictwa Reichsfuehrera SS Himmlera. Generał ten kierował akcją zwalczania ruchu partyzanckiego. Chodziło o wykonanie na nim wyroku śmierci wydanego przez dowództwo partyzantki. Trzy trójosobowe grupy jugosłowiańskie próbowały wykonać to zadanie, ale żadna z nich nie powróciła?
Kiedy dowiedziałem się o co chodzi, pomyślałem że tu rzeczywiście nie ma powrotu. Ale powiedziałem sobie: ?Trudno, słowo się rzekło ? kobyłka przy płocie??. Każda akcja partyzancka musiała być bardzo dokładnie przygotowana, często decydowały ułamki sekund, drobiazgi. Dlatego też musiałem przygotować w Belgradzie szczegółowe rozeznanie.
Podzieliłem to sobie na etapy i tak chodziliśmy we trójkę: Serb ? mieszkaniec Belgradu który doskonale znał miasto oraz nas dwóch Polaków. Byliśmy przebrani za wieśniaków serbskich czyli sielaków . W podartych ubraniach z torbami na plecach, w nich tytoń, czasem żywy kogut ? Znałem już wtedy język serbski. Trwało to dłuższy czas, ok. 3 miesięcy. Były trudności, trzeba było zachować maksymalną czujność. Belgrad był wówczas naszpikowany hitlerowskimi szpiclami i najr006Fniejszymi agentami. Niemcy nie czuli się pewnie, wiedzieli przecież co dzieje się w górach Jugosławii.
Pewnego razu przeprowadziliśmy rozeznanie zaplanowane na trzy godziny, i zakończyliśmy je wcześniej niż przewidywaliśmy. Wtedy ten Serb powiedział : ?Chodźcie pójdziemy na przedmieście. Mam tam znajomego knajpiarza który jest jednocześnie naszym partyzanckim łącznikiem . Posiedzimy trochę , posilimy się, wypijemy i pójdziemy dalej??
Poszliśmy do tej knajpki. Usiedliśmy przepisowo ?po jugosłowiańsku? trzeba było zamówić wino i rakije (dość mocna wódkę) no i luke czyli cebule. Przyniesiono nam to wszystko. ?Daliśmy sobie? wtedy w gaz porządnie. Az tu nagle wchodzi 6 żołnierzy niemieckich. Tam niedaleko była rzeźnia i oni stanowili jej ochronę.
Niemcy usiedli przy stoliku, karabiny powiesili na wieszaku, porozpinali mundury, było bardzo, bardzo gorąco? Salka była wąska i długa. I tak siedzimy, my w trojkę przy jednym stoliku, oni w sześciu przy drugim. Popili sobie tez tego i zaczęli śpiewać niemieckie wojskowe piosenki. Mieliśmy już dobrze ?w czubach? i nagle kolega mówi do mnie: ?Słuchaj, oni sobie śpiewają, a my co?!...?
Na trzewo nigdy by człowiek tego nie zrobił, ale alkohol i nerwy poniosły mnie trochę. Mowie: ?No to śpiewamy!...?. ?A co?!? ? oni pytają. ?Jeszcze Polska nie zginęła!...? No i śpiewamy. Ten Serb pomagał jak umiał. Niemcy w międzyczasie skończyli śpiewać, a my ciągniemy dalej nasz hymn narodowy. Katem oka już widzę ze tu już będzie ?robota?. Mieliśmy ze sobą pistolety i granaty?
Jakby nigdy nic skończyliśmy śpiewać. Nie dałem po sobie poznać, ale spostrzegłem ze Niemcy, a szczególnie jeden si e nami interesują. Ale nagle widzę, ze on wypił jeszcze jeden kieliszek. Potem powstał i idzie do naszego stolika. Ja mowie: ?No uważajcie, będzie rozróba??. Staje ten zolniez przy naszym stoliku i pyta:
- A wy zaś co za jedne?!...
A ja na to: - A bo co?!...
- Wy po polsku spiwota ? on powiada.
- Pewnie ze po polsku ? mowie. ? A pan kto?
- Ślązok z Katowic?.
- Z Katowic ? mowie mu ? i w takim ?garniturze??!. To nie Polak?.
- Tak, ja Polak jestem! Nas zmusili!!! ? wola on i chyba pod wpływem alkoholu zaczyna płakać.
- Ale ja Panu nie wierze! Jak ci na imię?! ? pytam go.
- Honysek?
- Honysek! Polak jesteś ?!
- Polak!
- To śpiewaj po polsku!
- Co mam śpiewać?!
- ?Nie rzucim ziemi skąd nasz rod!?
Wstał. Po pijanemu wydziera gębę. Tamci jego kumple nie zrozumieli co ona tak pięknie śpiewa. Skończył i mówi : ?No i co? Udowodniłem wam??. Powiedziałem mu żeby siadł z nami. Wypiliśmy, pogadaliśmy, wreszcie poszedł do swojego stolika. Ale mój kolega mówi: ?No i co, tak ich zostawimy? Oni maja piękne automaty ?szmajserki? a jeden ma nawet ?szpandaua??
- No co ty?!...
- Hitler im da nowe, a naszym chłopcom w górach się przydadzą?.
Już mieliśmy wychodzić i gdybyśmy byli trzeźwi, pewno byśmy wyszli z tej knajpy. Powiedział jednak: ?No dobrze?? Kolega podszedł do drzwi. Serb powiedział knajpiarzowi, żeby przygotował papier i sznurek. I w pewnym momencie podszedłem do stolika tych Niemców, w jednej ręce miałem pistolet, w drugiej granat: ?Haende hoch!!? Patrzą na mnie jakby nie dowierzali: ?Sofort haendle hoch! Sofort!!.. Sofort!...? Wstali wreszcie, podnieśli ręce . Kazałem im położyć się na podłodze i ręce wyciągnąć do przodu. Honysek się pyta ?Ich auch ?! Ich auch ?!??. Ja mu na to: ? A ty pierwszy! Kładź się tu i raczki przed siebie!...?
Kolega elegancko zapakował bron. Knajpiarza tez położyliśmy na podłogę. Dostał jeszcze kilka razy ? jak było umówione, żeby się go Niemcy nie czepiali?. Knajpę zamknęliśmy na klucz? A przedtem powiedziałem do Honyska: Powiedz im, ze tu każdy musi ?halbe stunde? leżeć. Kto wstanie przed pól godzina ? kilka w łeb? Auf Widersehen!?
- Auf Widersehen? - odpowiedzieli grzecznie.
Nasz wywiadowca mówił potem, ze knajpiarzowi kazali patrzeć na zegarek, czy już pól godziny minęło. Potem wstali, otworzyli jakoś te drzwi, zabrali się i poszli?
7. General Krebse
Mjr. Tadeusz Feliś na ochotnika zgłosił się do wykonania szczególnie niebezpiecznej akcji. Okazało się że chodzi o wykonanie a specjalnym pełnomocniku Himmlera ? generale SS Krebse, który w Belgradzie kierował akcją zwalczania ruchu partyzanckiego. Przez trzy miesiące w przebraniu serbskich wieśniaków, przeprowadzali rozeznanie terenu? Wreszcie wstępne czynności były zakończone?
?Kiedy zbadaliśmy już całą sytuację, plan akcji miałem mnie więcej naszkicowany? W sztabie partyzanckim był specjalny wydział, który zaopatrywał w miarę potrzeb w niemieckie mundury i dokumenty. Oryginalne nie były takie dobre jak te partyzanckie. Przedstawiłem im swój plan i powiedział m co potrzeba do jego wykonania.: mundury, samochód najlepiej jakiś ?Opel?, odpowiednie dokumenty. Skombinowali mi też amerykański pistolet z tłumikiem. Tłumnie na lufie był tak skuteczny, że odgłos wystrzału przypominał trzask zapalanej zapałki?
Przygotowali wszystko ?jak spod igły?. Ja i moi dwaj koledzy ? także Polacy, bo zastrzegłem że biorę ze sobą do akcji tylko Polaków ? musieliśmy przed lustrem przez wiele godzin ćwiczyć hitlerowski dryl, te ich ?heilowanie? aby się najmniejszym gestem nie zdradzić. Kiedy już wszystko było gotowe ? ustaliłem dzień akcji. Pożegnałem się z chłopakami. Oczywiście nikt nie mówił, gdzie i po co idziemy, wiedzieli tylko, że chodzi o szczególnie niebezpieczną akcję.
Ubrani w mundury SS, ja w stopniu Obersturmbannfuehrera (podpułkownik) wsiedliśmy do samochodu i wyjechaliśmy na autostradę Zagrzeb ? Belgrad. Przejeżdżała tam akurat jakaś niemiecka kolumna samochodowa, więc trafiliśmy do Belgradu. Szofer wiedział jak ma jechać, wkrótce więc dotarliśmy do placu, który był ze wszystkich stron zamknięty szlabanami. Mieściły się więc przy nim siedziby Wermachtu SS i specjalna komendantura Waffen-SS.
Wartownik podszedł do samochodu i poprosił o dokumenty. Pokazałem mu je: mieliśmy wszystko zapięte na ?ostatni guzik?. Podjechaliśmy pod budynek w którym urzędował generał. Moi dwaj koledzy zostali w samochodzie i zagłębili się w lekturę oficjalnego organu partii hitlerowskiej ?Volkischer Boebachter?. Wszystkie detale oczywiście także były niemieckie, a więc zapałki, papierosy. Każdy z nas miał na koronie zęba umieszczoną fiolkę z cyjankiem potasu. Przed wyjazdem otrzymaliśmy także zastrzyki środka uspakajającego.
Wszedłem do oficera dyżurnego, "zahajlowałem? mu i pytam czy jest pan generał. Odpowiada mi, że jest, ale w jakiej ja przychodzę sprawie? Mówię że jest to sprawa ściśle tajna wagi państwowej i bardzo proszę o zameldowanie mnie generałowi.
Przez chwilę rozmawiał telefonicznie. Potem powiedział że pan generał przyjmie mnie. Poprosił o książeczkę oficerską. Dałem mu ją. W Jugosławii Niemcy nosili broń krótką z przodu w otwartej kaburze, aby w każdej chwili można było jej użyć. Ja miałem wówczas pistolet ?Walther? . Kiedy oficer dyżurny wypisał mi przepustkę, poprosił o oddanie broni krótkiej. Odpiąłem pas i razem z kaburą dałem mu ją. Podziękowałem.
I tu zorientowałem się że jest coś co nikt nie przewidział: generał urzędował na piątym piętrze, po drodze zaś stały posterunki SS-manów i sprawdzały przepustki. Kiedy to zobaczyłem zorientowałem się że będę miał odcięty powrót. Ale kiedy weszło się do ?jaskini lwa? ? nie można się cofnąć, nie ma odwrotu?
Na piątym piętrze wszedłem do adiutantury. Spojrzałem w lewo, w prawo? Adiutant powiedział: ?Meldowano mi już o Pańskim przybyciu. Jeżeli sprawa jest rzeczywiście taka ważna, pan generał przyjmie pana poza kolejnością ..? A widziałem że w poczekalni siedziało trzech wojskowych, miedzy innymi pułkownik i major. Trzech a z adiutantem czterech ? przeciwko mnie. Powiedziałem mu że nie, że poczekam w kolejce ? Gdy tamci załatwili swoje sprawy, z gabinetu wyjrzał adiunkt i powiedział: ?Her General, bitte !..?
Wszedłem. Adiutant opuścił gabinet. Już przy drzwiach ?zahajlowałem? . Miałem ze sobą teczkę ? raportówkę. Widziałem tego człowieka po raz pierwszy w życiu. Było to wielkie drabisko, spasione jak wieprz wielkanocny. Mówię mu że mam tu kopertę z naszej dywizji ?SS Totenkopf?, proszę o zapoznanie się z treścią pisma i udzielenie odpowiedzi, ponieważ muszę ją jak najprędzej zakomunikować mojemu sztabowi. W kopercie było pismo specjalnie zredagowane w sprawie zaopatrzenia w broń i amunicję określonej jednostki SS.
Krebse obciął brzeg koperty nożyczkami, wyjął pismo i zaczął czytać. Ja cały czas stałem przed jego biurkiem. Przeczytał i mówi: ?Rzeczywiście ot jest bardzo ważna sprawa, ale ja sam nie mogę o tym decydować. Muszę zwołać posiedzenie sztabu i wspólnie zadecydujemy??
Odpowiadam że bardzo dobrze się składa, bo mam w Belgradzie do załatwienia jeszcze inne sprawy. Proszę oby wyznaczył godzinę o której mam się zameldować powtórnie.
Spojrzał na zegarek: ?Im zwei studen kommen Sie zurrueck!...? (Proszę przyjść za dwie godziny).
- Proszę o podpisanie mojej przepustki ? Dałem mu ją. Znów spojrzał na zegarek. Napisał godzinę i podpisał. ? Danke. Heil Hitler!?. Odchodzę. Ale już od drzwi wracam i mówię: ? Ich hab ganz wergessen . Ich hab noch ein brief?? (zupełnie zapomniałem ale mam jeszcze jeden list). Podaję mu taką samą kopertę jak poprzednia. Wziął i wtedy gdy otwierał wyjąłem pistolet i trzymałem go już w pogotowiu. Nie spuszczałem oka z generała.
Otworzył kopertę i kiedy zobaczył znak partyzancki : trupią czaszkę, piszczele i napis ?Smert feszyzmu ? svoboda narodu? ? zrozumiał co to jest. Oczy mu jakby jakoś zbielały. Zaczęła drżeć dolna warga i policzek. Trwało to oczywiście krótką chwilę. Podniósł się lekko zza biurka i wybełkotał:
- Wer?!.. (Kto?)
Mówię: ?Ich!? (Ja).
Trzy kule władowałem mu w głowę. Krew zaczęła chlustać na biurko. Podszedłem, wyjąłem mu jego legitymację, bo zawsze w takie sytuacji musiał być ?corpus delicti?. Nad drzwiami do jego gabinetu zainstalowana była sygnalizacja świetlna. Czerwone światło oznaczało, że nikomu nie wolno wchodzić. Kiedy paliło się zielone ? mógł wejść adiutant. Zapaliłem czerwoną lampkę. Wyszedłem z gabinetu, zamknąłem drzwi za sobą. Adiutantowi skazałem palącą się lampkę: Wie pan co to oznacza?? ?Tak, wiem ? ? odpowiedział. ?Za dwie godziny tu wrócę??. I wyszedłem
Wychodzę na schody, a warta: ?Proszę przepustkę??. Miałem ją podpisaną przez generała. To wszystko trwało minutę, może półtorej. Pokazałem przepustkę tym pięciu posterunkom: ?Danke ? danke?? i w ten sposób je sforsowałem. Dotarłem do oficera dyżurnego. Podałem mu przepustkę. Spojrzał na zegarek, oddał mi książeczkę oficerską , pistolet? Powiedziałem że za dwie godziny będę tu powtórnie.
-? Auf Wiedersehen! Heil Hitler!...?
Wyszedłem przed budynek, a ci dwaj którzy czekali w samochodzie, nie odezwali się ani słowem. Wsiadłem do samochodu. Szofer ruszył i dopiero za Belgradem ci dwaj z mojej obstawy (bo mieliśmy w samochodzie ukryte automaty i granaty ? na wszelki wypadek) pytają: ?No, jak?!?. Ja mówię ?Gotowy!?
Już z gór obserwowali nasz powrót. Przyjechaliśmy do sztabu. Wyskakuje adiutant: ?No jak?!..?. Mówię mu: ?Prikaz wykonany!..? . Oddałem w sztabie legitymację generała. Zastrzyk przestał działać, nerwy rozprężyły się gwałtownie.
Dostaliśmy wtedy dwa tygodnie wolnego. Poszliśmy do kwatermistrzostwa gdzie dali nam pieniądze. Mieliśmy ich całe stosy. Amerykanie dostarczali, ile było trzeba i nikt ich nie liczył. I przez dwa tygodnie ?fruwaliśmy? sobie po Jugosławii, odpoczywając po tym wszystkim ?
8. Z Serbii w Bieszczady
Major Tadeusz Feliś wykonał wyrok na generale SS, specjalnym wysłanniku Reichsfuehrera SS Himmlera. ?Czarny Polak? stał się później sławny w Jugosławii. A jak zareagowali Niemcy na ten bezprzykładny wyczyn ?
?Jak na to zareagowali Niemcy?? Jak się później dowiedziałem ? byli tym zaszokowani. Podobno zwłoki Krebsego wywieźli do Berlina. W gazetach belgradzkich nie ukazała się na ten temat żadna wzmianka. Tylko podobno w ?Voelkischer Beobachter? zamieszczono nekrolog, w którym napisano że zginął ?Fur Fuhrer , Volk und Waterland ? i nic więcej, żadnych szczegółów. Nie było także żadnych represji wobec ludności jugosłowiańskiej . Ale cały sztab generała, jego ochrona - wszyscy poszli na ? Ostfront, którego oni wszyscy tak bardzo się bali, bo wiedzieli co ich może tam czekać?
Kiedy w 1944 roku skapitulowała Rumunia, poddała się Bułgaria, Armia Czerwona pod dowództwem marszałka Tołbuchina wkroczyła do Jugosławii. Partyzanci którzy w tym czasie dezorganizowali tyły niemieckie ściśle współpracowali z dowództwem radzieckim.
Przyszliśmy wtedy na przedmieścia Belgradu i powiedziałem do chłopców których pozostało 11: ? Słuchajcie, drogę do Polski już mamy otwartą przez Rumunię. Tam jest nasza Armia i tam jest też nasze miejsce. Zameldowałem się w sztabie jugosłowiańskim . A oni ta powiedzieli: ?Nie, wy musicie walczyć z nami do końca. My idziemy na Berlin i Wy pójdziecie z nami ??. Powiedziałem im: ?Nie , ja już nie pójdę. Drogę do Polski mamy otwartą, tam jest nasza armia, i tam też jest nasze miejsce..?. Ale Jugosłowianie upierali się nadal. Wtedy poszedłem do sztabu wojsk marszałka Tulbochina i powiedziałem jak sprawa wygląda. Połączyli się telefonicznie z Jugosłowianami i kiedy ja tam wróciłem, dokumenty dla nas były już gotowe. W ten sposób zostałem zwolniony wraz z moimi żołnierzami z armii jugosłowiańskiej. Koleje jeszcze wtedy nie funkcjonowały, więc pieszo dotarliśmy nad granicę węgierską i stamtąd pociągiem do Bukaresztu. Tam na dworcu spotkaliśmy przedstawicieli polskiego rządu londyńskiego. Kiedy dowiedzieli się że to polscy partyzanci wracają do kraju, zajęli się nami bardzo serdecznie, zaopatrzyli w leje nie brakowało nam niczego, a potem ? zaproponowali wyjazd na Zachód. Zaczęli straszyć : ? Nie zobaczycie Polski, będziecie wywiezieni na Sybir. Tam nie ma żadnego rządu, tam rządzą Rosjanie? . Powiedziałem im: ?Nie, tam jest nasza armia, są nasze władze. Mamy dość tułaczki ? wracamy?. Powiedzieli: ?Jeżeli koniecznie chcecie jechać ? proszę bardzo! ??. Ale przystali się nami natychmiast opiekować
Z Bukaresztu przyjechaliśmy do Ploeszti, a stamtąd przez Czerniowice do Lwowa. Ze Lwowa złapaliśmy bezpośredni pociąg do Lublina i dotarliśmy do tego miasta w nocy z 10 na 11 listopada 1944 roku. 11 listopada rano wszyscy wstąpiliśmy do odrodzonego Wojska Polskiego.
Przyjęli nas tu bardzo miło. Włożyliśmy polskie mundury. Chcieli mnie początkowo zatrzymać na tyłach, ale człowiek już się przyzwyczaił i najlepiej czułem się na pierwszej linii. W stopniu podporucznika brałem udział w wyzwalaniu Warszawy, a potem przeszedłem cały szlak bojowy aż do Berlina.
W Wielkanoc o godzinie szóstej w 1945 roku brałem ślub w łódzkiej katedrze. Przyznały mi władze mieszkanie poniemieckie. Powiedzieli: ?Jak masz narzeczoną to bierz ślub, żeby miał kto w mieszkaniu się zasiedlić??
Narzeczoną poznałem jeszcze po powrocie z kampanii wrześniowej. I tak wziąłem ślub o osiemnastej, a o dwudziestej trzeciej już byłem w drodze. Goście weselni się bawili, a pan młody jechał na front.
W lipcu wróciłem z naszego garnizonu w Berlinie do Łodzi. Brakował mi jeden rok do ukończenia trzy letnich studiów w szkole kolejowej, które przerwała mi wojna. Złożyłem raport do płk. Szlejena - ówczesnego dowódcy garnizonu. Dostałem w odpowiedzi porządny ?opierunek? że teraz jeszcze nie czas na naukę, jeszcze trzeba walczyć ? I rzeczywiście w tydzień później wyjechałem w Rzeszowskie na dwuletnią kampanię bieszczadzką przeciwko bandom UPA?
9. Czas odwetu
Po udziale w partyzantce jugosłowiańskiej, mjr. Tadeusz Feliś wraz z jedenastoma żołnierzami przedostał się do Lublina ? wówczas już wyzwolonego ? i wstąpił do armii Wojska Polskiego. Był pierwszym żołnierzem Polskim, który dotarł w 1945 roku do Witoni ? jego rodzinnej miejscowości?
?Zaraz na początku okupacji hitlerowskiej, kiedy oni czuli się bardzo pewni siebie, poszedłem kiedyś do sklepu do Witoni po papierosy dla ojca. Nigdzie jeszcze nie pracowałem i kartki na papierosy mi się nie należały. Polakom sprzedawano tylko papierosy marki ?Tonga? w czerwonych pudełkach. Wszedłem do tego sklepu ale nie wiedziałem ze dla Polaków sprzedaje się dopiero po godzinie dziesiątej. Sklep prowadził nie jaki Steinke ? miejscowy Niemiec, który przed wojną nazywał się po prostu ? Kamiński.
Kiedy już byłem w tym sklepiku wszedł gestapowiec, niejaki Janke - też miejscowy. Znał mnie ale mówi głośno po niemiecku: ?Coś tu koło mnie śmierdzi?? Udawałem że nie rozumiem, ale on mówi już bezpośrednio do mnie: ?Bist du Pole??. Powiadam : ?Tak?Jestem Polakiem??
Wyprowadził mnie wtedy z tego sklepu i zaczął bić. W czasie okupacji hitlerowskiej wysiedlili z Witoni Polaków. Kiedy w 1945 roku front zaczął przesuwać się na zachód, Niemcy z Witoni już uciekli, a Polaków jeszcze nie było. Przejeżdżałem przez nią na czołgu. W okolicy starliśmy się nawet z niemiecką jednostką pancerną. Kiedy działania na krótko ustały a front zatrzymał się mniej więcej na wysokości Kutna, uprzedziłem wtedy mojego zastępcę. Który zginał potem w okolicach Krośniewic (czołg wjechał na minę), a sam poszedłem do majątku, do Andrzeja Juszkiewicza (obecnie pułkownika LWP), który na początku wojny załatwił mi dokumenty ułatwiające ucieczkę ?
Juszkiewicz był nadal buchalterem w tym majątku. Padliśmy sobie w objęcia no i przepisowo trzeba było to szczęśliwe spotkanie oblać. Ja ? nie powiem - jak każdy partyzant , lubię sobie wypić. ..
Pierwsze pytanie do Andrzeja: ?A ci hitlerowcy tu są?...?. ?Wiesz ? mówi on ? trzeba by sprawdzić ? .Im się należy zapłata??. Juszkiewicz wziął pistolet który miał oczywiście jako stary konspirator, ja ledwo przywitałem się z narzeczona i wyszliśmy ? .Dotarliśmy do listonosza, niejakiego Antczaka, a nie daleko jego domu było radzieckie polowe lotnisko. Lotnicy radzieccy przylecieli właśnie z bombardowania i też chciał się napić. Przyszedł jakiś ich pułkownik i major. Siedzimy tak i popijamy, a tu nagle przychodzi babinka okutana chustka i powiada: ?Wy tu sobie popijacie a gestapowcy są na drugiej wsi??. Zerwaliśmy się, bimber poszedł w zapomnienie: ?Co? Gdzie?! Prowadź babko !...?
Przychodzimy do wskazanego domu. Pukamy w okno. Gospodarz pyta: ?Kto tam?? ? ?Wojsko Polskie ? proszę otworzyć ??. Otworzył i kiedy nas zobaczył krzyknął: ?Matka! Żołnierz polski! Popatrz !...?. Wchodzimy: ?Dobry wieczór..? ? była pierwsza czy druga w nocy, nie bardzo było wiadomo jak mówić. Gospodarz przywitał się z nami serdecznie, a ja go pytam: ?To u was jest podobno ten gestapowiec Janke?. Ale już obserwuje tego gościa który u niego siedział. Poznałem go od razu? Trzymałem rękę na pistolecie w kieszeni. On wstaje i mówi: ?Ich bin Janke??
- Chodź no tu bliżej ? - a Andrzej i ci Rosjanie stoją za mną. No i co ??Poznajesz mnie ?!
- Nein ? - on odpowiada.
- Mów po polsku bo umiesz ?
- mówiłeś że prędzej ci włosy na dłoni wyrosną niż Polak Polskę zobaczy! ? .A teraz widzisz przed sobą polskiego oficera. Ilu Polaków zamordowałeś, ile zębów Polakom na wybijałeś?! W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej skazuje cię na karę śmierci ?
Wspomnienia
?Ilekroć spoglądam na mapę Jugosławię, wracają wspomnienia z tamtych lat, stają przed oczami twarze ludzi którzy tam zginęli ? z grupy 54 ocalało nas 11, przeżyło wojną czterech. Pamiętam był z nami Stefan Szczepaniak, który mieszka dziś w Topoli Królewskiej, tu niedaleko ?
Stefan ? bo tylko imieniem się posługiwał, poszedł kiedyś na zwiad i wpadł w ręce hitlerowców. Sytuacja była beznadziejna ale nie mogliśmy o tak zostawić, bo czekała go przecież niechybna śmierć. Zacząłem się zastanawiać jak go z stamtąd wydostać aż wreszcie poprosiłem Jugosłowian ażeby zabili barana a jego krew wlali do butelki i dali ją mnie. Tak też zrobili. Przebraliśmy się we trzech ? ja i dwóch Polaków ? w mundury SS, Serbów przebraliśmy za jeńców. Jugosłowianie podwieźli nas pod miasteczko, które ? jak pamiętam ? nazywało się Lapowo. Tam związaliśmy tym Serbom ręce, ale tak, by się w każdej chwili mogli wyswobodzić. Wysmarowaliśmy ich tą krwią baranią, że niby to są tak przez nas pobici i popędziliśmy przez miasteczko do posterunku żandarmerii polowej, poszturchując i niby to kopiąc w trakcie drogi?
Wprowadziliśmy ich na ten posterunek, a ja wrzeszczę do tych żandarmów: ?Wy tu sobie siedzicie, a tam się partyzanci po mieście włóczą!. To my się tym musimy zajmować ?! Od czego wy jesteście ?!!!?. Komendant posterunku, pułkownik tylko powtarzał: ?Ja wohl? ja wohl??. I kiedy już chcieli wpakować do aresztu tych naszych Serbów, wszyscy wyjęliśmy broń : ?Ręce do góry!?. I Zabraliśmy ich wszystkich w góry, razem z kilkoma partyzantami , którzy już tam byli zamknięci w areszcie.
Napisaliśmy potem list do Belgradu, do władz Niemieckich, że jeśli Stefan Szczepaniak zostanie stracony ? zginą wszyscy ci Niemcy którzy są u nas w niewoli na czele z pułkownikiem i dwoma majorami. SS odpowiedziało że chcą się wobec tego z nami spotkać. Uzgodniliśmy miejsce na określonym kilometrze szosy Belgrad ? zagrzeb. Chcieliśmy za wszelką cenę wydostać Stefana, bo był naszym kolegą i dobrym partyzantem.
SS-mani stawili się w umówionym miejscu punktualnie. Przywitaliśmy się grzecznie, jak nakazuje obyczaj, przyjęliśmy nawet papierosy ? którymi nas poczęstowali, pamiętam były to ?Juno? . Oczywiście i my i oni mieliśmy odpowiednią obstawę. W trakcie rozmowy zaproponowaliśmy wymianę...
Myśleli dłuższy czas, lecz odpowiadaj wreszcie: ?Nie?. Ale jeżeli my zagwarantujemy życie ich ludziom ? oni ze swojej strony zagwarantują ze Stefan będzie żył?. Nie było wyboru. Musieliśmy się zgodzić na taki układ. Hitlerowcy przeżyli w górach wojnę, pracując w winnicach, na terenach wolnych, podległych władzy partyzanckiej. Stefan Szczepaniak natomiast uciekł z transportu, którym wieziono go do Niemiec, chyba do obozu. Uciekł na terenie Czechosłowacji, przyjechał do Polski, zabrał z domu brata i razem poszli do lasu ?
Dzisiaj?.
Major Tadeusz Feliś mieszka dzisiaj w Witoni, w powiecie łęczyckim, pracuje w Kutnie w spółdzielni Inwalidów ?Elektra? jako inspektor. Od rządu Jugosłowiańskiego otrzymuje miesięcznie 57 dolarów renty. Wychował dwie córki. Jedna ukończyła w Warszawie Studium Nauczycielskie i uczy w Kościanie w szkole. Druga ukończyła Uniwersytet Warszawski i jest nauczycielem w Kielcach. Codziennie mjr. Feliś przechodzi od swojego małego skromnego domku do stacji kolejowej we Witoni, wsiada do pociągu i dojeżdża do pracy. Nierzadko trzeba jeździć po terenie innych powiatów ? dokąd wzywają obowiązki inspektora. A kiedy się nie ma ? jak oficjalnie stwierdzono ? 80 % zdrowia, bywa to nie łatwe.
W 1965 roku Jugosłowianie odnaleźli mjr. Felisia. Wówczas właśnie ?Ukazom Predsednika Socjalisticke Federative Republike Jugoslavije Josipa Brozo Tita, za pokazanu licnu hrabrost u borbi protiv najednickog naprijatelija ? fosistickog okupatora za oslobodjenje zemlia u toku narodnooslobodilackog rata naroda Jugoslavije odlikovan je Orderom za Hrabrost o cem se izdaje ova povelja?.
Drugi równie ozdobny dokument, umieszczony razem z poprzednim w pięknym futerale, mówi że tenże sam Tadeusz Józef Feliś został odznaczony ?Ukazom Predsednika SFRJ Josepha Broza Tita - Orderom za Sluge , za Narod se Srebrnom Zvezdom?. Dla ciekawskich warto może podać ze pierwszy z orderów ? Za bohaterstwo? sporządzony jest z czystego złota, drugi zaś ? Za zasługi dla narodu? ? ze srebra.
A co się dzieje z pozostałymi bohaterami wydarzeń, które śledziliśmy tu w ciągu ostatnich dwu tygodni? Andrzej Juszkiewicz ? buchalter w niemieckim majątku, także aktywny działacz podziemia, po wojnie za protegowany zresztą przez Tadeusza Felisia - skończył szkołę oficerską i dziś w stopniu pułkownika pracuje w MON.
Józef Kolnicki, ten który zakochał się w Nince, będącej hitlerowskim szpiegiem po wykonaniu na niej wyroku chciał bardzo, ażeby wszelka ewentualna zmaza na jego partyzanckim i polskim honorze zniknęła ? brał więc udział w każdej akcji. Podczas jednej z nich w okolicy Cuprije, gdy wykonywał zadanie zwiadowcze, został otoczony przez Niemców. Bronił się do ostatniego naboju. Potem wyjął białą chustkę, a kiedy hitlerowcy zbliżyli się, odbezpieczył go i zdetonował go, gdy już byli przy nim. Zginęli wszyscy. Zwłoki Józka Kolnickiego hitlerowcy kazali Serbom zebrać do Worka po cemencie i zagrzebać w płytkim dole. Partyzanci przyszli tam w nocy. Odkopali te szczątki, i urządzili prawdziwy partyzancki pogrzeb. Spoczywa w okolicy Deonicy.
Jagodina, okolica w której tak często operowała polska grupa, nazywa się dziś Svetozarevo. I to już właściwie wszystko.
Major Tadeusz Feliś odszedł przedwcześnie, prawie niespodziewanie, nie dożył nawet sześćdziesięciu lat. Stało się to w środku wiosny 20 maja 1977 roku. Spoczął na cmentarzu parafialnym we Witoni.
Źródło: Dziennik Łódzki: 1972. Nr. 163 i nast. autor: J.Potęga
Urzędnicy Kujawscy i Dobrzyńscy XVI-XVIII wieku T.VI, zeszyt 2 pod.red.A.Gąsiorowskiego