contrast1.jpgcontrast2.jpg

Spis treści

 

Źródło: "Moje wojenne dzieciństwo" T.18. Autor: Józef Bratosiewicz
 
 
 

"Biały niewolnik"

 

 

Piątek 1 września 1939 roku w Jankowie był pogodny, słoneczny, jak zresztą kilka ostatnich tygodni. Leniwy poranek mąciły tylko przeloty bombowców. Patrzyliśmy na te samoloty nie wiedząc, co się dzieje. Po kolejnym przelocie słychać było na wschodzie od naszej wioski potężne wybuchy. Dopiero około południa rozeszła się po wsi wiadomość, że to naloty niemieckie. Podobno bombardowali stację kolejową w Kutnie. Przez radio podano wiadomość, że Niemcy bez wypowiedzenia wojny napadły na nasz kraj. Informowano również, że Warszawa też była bombardowana. Powiedział nam o tym gospodarz, który jako jedyny w całej okolicy posiadał odbiornik radiowy. A zatem wybuchła wojna! Co ona nam przyniesie,  zastanawialiśmy się Na razie tylko tyle, że nie poszliśmy do szkoły. Słaba pociecha.

 

Sobota, 2 września. Od samego ranka widzieliśmy przeloty eskadr bombowców. Leciały w kierunku Warszawy, a po pewnym czasie wracały. Przed samym południem oglądaliśmy bitwę powietrzną. W górze słychać było strzelaninę. Widzieliśmy polskie myśliwce atakując powracające niemieckie bombowce. Z kolei naszych pilotów ostrzelały niemieckie myśliwce. Po kilku okrążeniach jeden z naszych samolotów zapalił się i zaczął spadać. Smutni i zdezorientowani zakończyliśmy ten dzień.

 

Niedziela 3 września była taka jak poprzednie dni  siedzieliśmy wiele godzin u gospodarza, który miał odbiornik radiowy. Zebrało się u niego kilkoro mieszkańców Jankowa. Nadawane wiadomości co chwilę przerywała zapowiedź: Uwaga, uwaga, nadchodzi, koma... i wtedy następował szyfrowany komunikat! Było to bardzo przygnębiające. Natomiast wiadomości były podawane bardzo oględnie. Słyszeliśmy o bombardowaniu węzłów kolejowych, lotnisk, a także o obronie naszych oddziałów i walce z niemieckimi wojskami. Nie podawano gdzie i jak są położone tereny walk, oraz kto kogo bije. Można się było tylko domyślać, że długo nasi się nie utrzymają. Podano też wreszcie w radio, że Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. To ludzi jakoś podbudowało. No, teraz to Niemców pogonią - mówili gospodarze, którzy brali udział w I wojnie światowej.

 

Poniedziałek 4 września od samego rana był wyjątkowy. Na szosie od Poddębic zaczął się duży ruch. Pojawiły się wyładowane dobytkiem wozy, a na nich całe rodziny uciekinierów z województwa poznańskiego. Ludzie jechali na rowerach, na wozach, członkowie organizacji zmilitaryzowanych w mundurach, z karabinami. Było tutaj wielu policjantów, którzy uciekali w obawie przed niemieckimi represjami, ale najwięcej ludności cywilnej - urzędnicy państwowi, gminni, nauczyciele, właściciele ziemscy i inni. Z braku zajęcia wybrałem sobie wygodne miejsce na jednej wierzbie przy drodze do Łęczycy, z którego doskonale widziałem ten niekończący się sznur uciekinierów. Ta masa młodych ludzi z bronią strasznie mnie bulwersowała. Jak to - tylu ludzi mogłoby walczyć, a oni idą! Dokąd? Ale widząc niemieckie samoloty latające bezkarnie i bombardujące miasta, mogłem się domyślać, że brak nam dobrego lotnictwa i obrony przeciwlotniczej.

 

W naszym domu zatrzymał się jeden pan, uciekinier z poznańskiego, właściciel jakiegoś sklepu. W 1918 roku brał udział w Powstaniu Wielkopolskim w związku z czym obawiał się represji Niemieckich. W drodze jego żona zaniemogła i o dalszej ucieczce nie mogło być mowy. Rodzice zgodzili się więc, żeby z nami zamieszkali. Mimo że nasza rodzina była bardzo liczyła, to i dla przybyszy znalazło się miejsce.

 

Środa, 6 września. Niemcy podobno ostrzeliwali falę uciekającej ludności, a nawet mówiono

 

o bombardowaniach. Przypominam sobie jak w środę około południa wracające z bombardowania Warszawy samoloty zniżyły się i słychać było strzały. Byłem wtedy na dworze. Gdy tylko usłyszałem nawracające samoloty, wpadłem na ziemniaczane pole i tam się ukryłem. Wiedziałem tylko tyle, że nie wolno biegać, gdyż oni z kabiny pilota doskonale widzą biegnącego. Po tym nalocie z wrażenia leżałem na polu jeszcze z 15 minut.

 

Czwartek, 7 września. Fala uciekinierów z zachodu urwała się , nikt nie wiedział dlaczego. Wybrałem się z Józkiem Pęgowskim do naszych sąsiadów Graczyków. Zebrała się tam nasza gromadka, a więc Graczykówna, nasza koleżanka ze szkoły, która nas zaprosiła na muzykę z płyt gramofonowych, Rogutowie i chyba nasz Stasio. Gramofon był nakręcany korbką, płyty firmy Odeon, a głos był wzmacniany przez dużą tubę. Dla nas była to rewelacja. Piosenki, jakich słuchaliśmy, to były przeboje lat przedwojennych. Wtedy ktoś z dorosłych doniósł nam, żeby iść do swoich domów, bo gdzieś od strony Łęczycy słychać było strzały. W tej sytuacji zakończyliśmy spotkanie. My ze Stachem mieszkaliśmy przy szosie na niedużym pagórku. Kiedy znaleźliśmy się na górze zobaczyliśmy ze zdziwieniem jakichś żołnierzy. Ktoś z dorosłych powiedział wówczas: "Czy to nie są przypadkiem żołnierze francuscy". Ruch był duży. Na motocyklu szybko od strony Łęczycy podjechał jakiś patrol, obok stał jakiś żołnierz, chyba starszy rangą, gdyż ten z patrolu zaczął składać mu meldunek Znalazłem się obok niego, ale jak ten starszy mnie zobaczył, to zaraz na mnie wrzasnął i pokazał ręką, gdzie mam uciekać. Natychmiast, bez zastanowienia, po prostu dałem nogę do domu i stamtąd obserwowałem, co się dzieje. A działo się dużo. Całe oddziały wojska szły w kierunku Łęczycy. Dopiero nasz współlokator z poznańskiego uświadomił nam, że to Wehrmacht, czyli niemieckie wojsko. Teraz sprawa już była jasna - weszli już do połowy Polski.

 

Po niedługim czasie do naszego domu przyszli hitlerowcy i wziąwszy sobie za tłumacza poznaniaka wypytywali, kto tutaj jest gospodarzem, czy nie ma polskich żołnierzy. Kiedy ojciec zaprzeczył, że nie ma, to ten starszy, chyba oficer z rewolwerem w ręku kazał swoim żołnierzom sprawdzić mieszkanie, natomiast na strych kazał wejść pierwszemu ojcu. Dopiero za nim powoli wchodził żołnierz i rozglądając się obejrzał strych. Po chwili wszystko było sprawdzone i wtedy do naszej stodoły zakwaterowano parę koni oraz niemieckiego wojaka, który je obsługiwał. Dogadali się też z ojcem w kwestii wyżywienia i paszy.

 

Do wieczora, cały czas szły oddziały niemieckie w kolumnach, artyleria i wozy taborowe w kierunku na Łęczycę. Słychać też było odgłosy artylerii. Co się tam działo, to trudno było się domyślać, żadnych wiadomości stamtąd nie mieliśmy. Dopiero wieczorem dowiedzieliśmy się, że te strzały, które słyszeliśmy to były polskie patrole wysłane z Łęczycy. Kolarze i tankietka natknęli się na patrole niemieckiej piechoty (na motocyklach) koło wsi Janków Górny, blisko miejscowości Zduny. Tam doszło do gwałtownego starcia, w którym spalony został polski samochód pancerny (TKS) i poległ jego dowódca.

 

Nam nie wolno było nigdzie daleko chodzić. Mogliśmy przebywać tylko w okolicy własnego domu. Chociaż już w piątek pod wieczór zrobiło się tak jakoś ciszej. Żołnierzy niemieckich wszędzie było pełno, jednak nie zwracali na nas uwagi, więc dzieciaki biegały sobie po dworze. Noc przeszła spokojnie. Zastanawialiśmy się nawet czy to nie koniec wojny. A gdzie nasze wojsko, którego nawet nie widzieliśmy?!

 

Joomla templates by a4joomla